3 maja 2013 roku – dzień zero. Pierwsza część lotu i początek przygody. Jestem niespokojna. Moje myśli krążą jedynie wokół wyjazdu i pakowania. M. i R. przyjeżdżają do Warszawy około południa, godziny oczekiwania dłużą się niemiłosiernie. W końcu są! Jeszcze tylko jedno wielkie przepakowanie plecaków i ruszamy na lotnisko. Wszystko idzie jak z płatka. Udaje nam się razem odprawić, nie ma nadbagażu i siedzimy obok siebie, a na plecakach dumnie wiszą naklejki z docelowym kierunkiem, czyli CPT – Cape Town. Jeszcze tylko chwila oczekiwania i jesteśmy w samolocie. Pora wyłączyć telefony i zresetować umysły. Ruszamy do Doha. Ale radość!
W stolicy Kataru jesteśmy po jakichś 5 godzinach, czyli późnym wieczorem. Teraz raptem 8 godzin czekania na lotnisku… Ja i M. rozkładamy śpiwory na podłodze, a R. postanawia zostać na straży i dzielnie pilnować śpiących (coby nas nie ukradli;) oraz bagażu. Przewracam się z boku na bok i zamiast spać zaczynam skanować w myślach zawartość plecaka. No jasne – jest coś, o czym zapomniałam! Tą rzeczą niestety jest polar, który koniecznie będę musiała kupić w Kapsztadzie. Przy temperaturach, jakie są przewidywane w nocy w Namibii (około 8ºC), jego brak może okazać się kłopotliwy.
Teraz tylko lot z Doha z międzylądowaniem w Johannesburgu i 4 maja nareszcie upragniony Kapsztad. A w dodatku są bagaże – to jest dopiero szczęście! Mimo że jest późno, wszystko udaje się załatwić. Ja kupuję bluzę i w końcu możemy na spokojnie usiąść na kolację w V&A Waterfront. Decydujemy się na restaurację Karibu, gdzie w menu dominują specjały kuchni południowoafrykańskiej. Jedzenie jest po prostu niebiańskie! Zamawiamy panierowane kalmary, zupę z małży i sałatkę z biltongiem, czyli bardzo popularnym tutaj suszonym mięsem. Po kolacji kelner przynosi rachunek, na którym miło zaskoczeni odkrywamy napis „Thank you Warsaw”! Wyśmienite podsumowanie wieczoru i całej podróży, która łącznie z oczekiwaniem w Doha trwała całą dobę. Czas chwilę odpocząć.
5 maja 2013 roku – moje urodziny. Najlepsze, jakie mogłam sobie wymarzyć. Mimo, że znowu prawie bez snu, to jestem przeszczęśliwa. Z samego rana wymeldowujemy się z hotelu i jedziemy na umówione spotkanie z przewodnikiem i resztą grupy, która wybiera się z nami do Namibii. Wszystko idzie nadzwyczaj sprawnie. Nie spóźniamy się (choć była taka perspektywa;) jesteśmy na liście, wypełniamy jakieś dokumenty i w końcu pakujemy się wraz z plecakami do specjalnie przerobionej na tę okoliczność ciężarówki. Z tyłu znajdują się podłużne skrytki na plecaki i dodatkowy zbiornik na 200 l wody, a w środku wygodne siedzenia i cooler box na napoje. To będzie fantastyczna przygoda – ciężarówką przemierzyć Namibię i spać w namiocie codziennie w zupełnie nowym miejscu!
Ruszamy. Pierwszy przystanek mamy w punkcie widokowym na Górę Stołową – Table View. Jest bosko, naprawdę uwielbiam Kapsztad! Potem jeszcze sklep i zakupy przed pierwszym noclegiem. Niestety, okazuje się, że nie można kupić wina, piwa, ani w ogóle żadnego alkoholu w niedzielę, gdyż zabrania tego prawo zarówno w RPA, jak i w Namibii… I jak tu porządnie świętować urodziny?!
Dalej udajemy się do osobliwego muzeum i skansenu, po którym oprowadza nas miejscowy przewodnik, opowiadając jak żyli pierwsi buszmeni (San People) zamieszkujący te tereny.
Następnie 3 godziny jazdy przez góry Cederberg i dojeżdżamy do pierwszego campingu. Okolica piękna, a miejsce bardzo zadbane i czyste. Nasz przewodnik i kierowca – Laban – demonstruje rozkładanie namiotu. Wydaje się to dziecinnie proste, kiedy on to robi, lecz już wkrótce przekonam się, że tak nie jest… Namioty wyrastają jeden po drugim i w końcu powstaje nasza miniwioska.
Śpię sama, więc mam bardzo dużo przestrzeni. Jedyne, co zakłóca moje pozytywne emocje, to ciągłe ostrzeżenia Labana, by nie zostawiać w namiocie żadnych wartościowych rzeczy ze względu na dość częste kradzieże. Od tej pory zaczną się moje nocne paranoje, że ktoś kręci się w pobliżu, wchodzi do środka i wyciąga mi matę spod śpiwora, kiedy śpię. 🙂
Kolejny punkt programu to kolacja, na którą czekam z utęsknieniem. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu jest też minibar, więc urodzinowy toast również będzie możliwy! Kupujemy z R. namibijskie piwo Windhoek. Po całym dniu w drodze smakuje wyśmienicie! Po chwili cała nasza grupa zbiera się w jednym miejscu, każdy się przedstawia i opowiada dwa słowa o sobie. Staramy się zapamiętać swoje imiona, ale nie jest to takie proste, bo jest nas aż 20 osób plus 2 przewodników – superkierowca Laban i najlepszy pod słońcem kucharz Bernard. Mamy uczestników z wielu stron świata – USA, Korei Południowej, Belgii, Holandii, Szwajcarii, Szwecji, Włoch i Czech, a być może pominęłam jeszcze jakiś kraj.
W pewnym momencie Bernard oznajmia, że kolacja gotowa. Wcinamy spaghetti, pijemy piwko i rozmawiamy. Laban opowiada, co nas czeka następnego dnia i o której musimy wstać. Niestety, jest to 5 rano – i jak się wkrótce okaże, nie będzie to najwcześniejsza pobudka…
Pora spać! Pakuję się do mojego puchowego śpiwora i zasypiam w sekundę. Najlepsze urodziny na świecie! Dziękuję, Afryko!
•••
May 3rd, 2013 – day zero. The first part of my flight and the beginning of great adventure. I feel anxious. My thoughts revolve solely around the departure and packing the luggage. M. and R. arrive in Warsaw around noon, hours of waiting seem an eternity. Here they are, finally! Just one more re-packing of backpacks and we sett off to the airport. Everything goes like clockwork. We managed to check-in together, we have no excess luggage, we sit next to each other and and CPT (Cape Town) destination stickers hang proudly at our backpacks. Just one more moment and we are on the plane. Time to switch off the mobiles and restart our minds. We set off to Doha. What a joy!
We arrive in the capital of Qatar some five hours later, it’s already evening there. Now we only have to wait another eight hours at the airport… Me and M. spread the sleeping bags on the floor and R. decides to stay on guard and watch over the sleeping (so that they don’t get stolen;-)) and their luggage. I toss from side to side and instead of sleeping I start to scan through my backpack in my mind. Oh sure, there’s something I’ve forgotten! Unfortunately, it’s a fleece which I will need to buy in Cape Town. At temperatures expected during Namibian nights (around 8ºC) the lack of it might prove troublesome.
No we only need to fly to Doha with stopover in Johannesburg and on May 4rd we finally reach Cape Town. Plus, our luggage is still there – this is what you call good luck! Although it’s late we manage to make all the arrangements. I buy a jumper and we can we can finally sit down to dinner at the V & A Waterfront. We decide to go to Karibu restaurant specializing in South African quisine. The food is simply gorgeous! We order breaded calamari, clam chowder and salad with biltong, that is dried meat, very popular in this area. After the dinner the waiter comes with the bill that nicely surprises us with inscription “Thank you, Warsaw!”. A wonderful summing up of the great evening and all the trip that, together with the waiting on Doha, took all the day and night. High time to have a rest.
May 5th, 2013 – my birthday. Absolutely the best I could imagine. Despite the lack of sleep I still am incredibly happy. Early in the morning we check out from the hotel and go to the appointment with our guide and the rest of the group going to Namibia with us. Everything is running very smoothly. We are not late (even though we expected we might have been), we are on the list, we fill out some forms and in the end we get on a specially converted truck together with our backpacks. In the back there are cases for luggage and an additional 200-liter container for water. Inside the vehicle there are also comfortable seats and a cooler box for drinks. It’s an absolutely fantastic experience – to travel through Namibia in a truck and sleep in a tent, every day in a new place!
We set off. The first stop is on a viewpoint to the Table Mountain – the Table View. It’s divinely, I simply adore Cape Town! Now we only need to do the shopping before the first overnight. Unfortunately it turns out that you cannot buy any wine, beer, no alcohol at all on Sunday, ’cause this is the law in both South Africa and Namibia… And how am I supposed to celebrate my birthday now?!
Afterwards we go to a peculiar museum and heritage park, shown us by a local guide. He tells us about the life of the first bushmen (San People) in this area. After another three hours of driving through the Cederberg mountains we reach the first camping. The surroundings are beautiful and the place itself is tidy and well-kept. Our guide and driver, Laban, demonstrates how to spread a tent. It seems a child’s play but I will soon realize it’s not that easy… The tents are growing one after another and soon our mini-village arises.
I sleep alone so I have lots of space. The only thing that disturbs me are constant warnings of Laban no to leave any precious belongings in the tent because of frequent thefts. From then on my night paranoias begin. I am afraid that somebody is sniffing around, enters my tent and pulls out the mat from under my sleeping bag.:)
The next point in the program is the dinner which I am looking forward to very eagerly. To our nice surprise there’s also a minibar so a birthday toast will also be possible! Together with R. we buy Namibian beer, Windhoek. After the whole day of driving it tastes great! Soon our group gathers in one place, everybody tells their name and a few words about them. We try to memorize our names but it’s no that easy as there are 20 of people in the group plus 2 guides – the superdriver Laban and the gorgeous cook Bernard. There are people from all over the world – USA, South Korea, Belgium, the Netherlands, Switzerland, Sweden, Italy and Czech Republic (I might have not remembered all the countries).
Suddenly Bernard announces the dinner is ready. We eat spaghetti, drink beer and talk. Laban tell us what will we see the following day and what time will we need to get up. Unfortunately, it’s gonna be 5 in the morning and as it will soon turn out, it will not be the earliest wake-up…
Time to sleep! I pack myself into my down sleeping back and fall asleep in a second. It was the best birthday ever! Thank you, Africa!