Ostatni dzień pobytu w Paryżu postanowiłam poświęcić tylko na zwiedzanie Montmartre’u, gdzie miałam śliczny pokój na poddaszu z małym balkonikiem. Otwierałam rano okno i chłonęłam budząca się do życia dzielnicę. Zawsze było trochę gwarno, bo albo można było dostrzec ludzi jeszcze wracających z nocnych szaleństw albo już sprzedawców i właścicieli kawiarni szykujących się do kolejnego dnia pracy. Przed świtem skrzeczały śmieciarki i samochody dostawcze, głośno oznajmiając niechybne nadejście poranka.
Wstałam wcześnie i poszłam w kierunku Placu Pigalle. Przyznam szczerze, że to miejsce nie wywarło na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia. Był to najzwyklejszy w świecie plac, a w okolicy znajdowało się sporo kiczowatych nocnych klubów i sex shopów. A kasztany? Nie widziałam ani jednego sprzedawcy. Może po prostu nie zauważyłam lub byłam o złej godzinie.
Montmartre położony jest na wzgórzu, a nad miastem góruje Sacré Coeur. Podobno jest to najwyższy punkt Paryża, więc tłumy turystów wspinają się po stromych schodach, aby z dziedzińca bazyliki podziwiać panoramę okolicy.
Ja postanowiłam pójść na około, wąskimi uliczkami mijając Moulin de la Galette, autentyczny wiatrak przerobiony na restaurację, i odwiedzając muzeum Salvadora Dali. Można tam zobaczyć mniej znane prace artysty, wśród których znajduje się sporo grafik, ale także rzeźby i dzieła sztuki użytkowej. Można nawet zakupić niektóre z nich, jednak karteczki z cenami w dużej części oznajmiają, że trzeba negocjować lub od razu przyprawiają o zawrót głowy…
Montmartre to przede wszystkim atmosfera. Różnorodne kolory i emocje. Strome uliczki i małe dziedzińce, na których raz po raz wyrastają małe kawiarenki i cukiernie. Po Montmartrze trzeba się powłóczyć, zapuścić się w najmniejsze zakamarki, a w końcu i tak trafi się na Moulin Rouge, który wieczorem zaprasza do beztroskich zabaw oraz gromadzi tłumy turystów z aparatami fotograficznymi. I choć nie jestem do końca pewna, czy od kręcącego się czerwonego młyna nie wieje zbyt mocno tandetą, to i tak chyba warto znaleźć się w tym miejscu, reprodukowanym na tysiącach zdjęć i samemu zrobić kilka.
Snując się po Montmartrze w to niedzielne przedpołudnie, nagle usłyszałam muzykę i rozbawiony tłum. Tuż za rogiem zobaczyłam sympatyczny zespół muzyczny, więc przystanęłam, wysłuchałam kilku kawałków i nawet zakupiłam płytę. Pochłonęła mnie francuska atmosfera i nie mogłam się oprzeć. Bo Paryż po prostu taki jest, niby kiczowaty, sztampowy i zbyt oczywisty, a jednak jest coś, co powoduje miły dreszcz, mimowolny uśmiech i co nie pozwala o nim zapomnieć…
•••
I decided to spend the last day of my stay in Paris only on Montmartre where I had a beautiful room in the attic with a small balcony. I used to open the window in the morning and breathe in the district, waking up to life. It was always buzzing with voices, ’cause you could either still see people coming back from night jaunts or already the shopkeepers and cafes’ owners, preparing for another working day. Right before dawn you could hear the squeaking of vans and garbage trucks, loudly announcing the inevitable arrival of the morning.
I got up early and headed towards Place Pigalle. I must admit that it didn’t really impress me a lot. It is just a common place, surrounded by numerous night clubs and sex shops. And the chestnuts? I couldn’t see a single seller. Maybe I just overlooked them or chose wrong time of the day.
Montmartre is situated on a hill and the city is towered over by Sacré Coeur. It is said to be the highest point of Paris so crowds of tourists climb up the steep steps to admire the district’s panorama from the courtyard of the Basilica.
I decided to go around with the narrow streets, passing Moulin de la Galette – an authentic windmill converted into a restaurant – and visiting Salvador Dali Museum on my way. You can find there some of less known oeuvre of the artist, including a considerable number of graphics, but also sculptures and pieces of applied art. You can even buy some of them, however, price levels motivate rather to negotiations or make you feel dizzy…
Montmartre is mostly about the atmosphere. The variety of colors and emotions. Steep streets and small courtyards with plenty of small cafes and pastry shops. You should simply wander about Montmartre, look into the smallest nooks and crannies. Eventually you will anyway find your way to Moulin Rouge that in the evening invites to carefree amusement and gathers crowds of tourists with cameras. And even though to me the red mill seemed slightly kitschy, the place itself, reproduced on thousands of photos, is still worth seeing – and even taking a few more pictures.
Wandering about Montmartre that Sunday morning I suddenly heard music and voices of an amused group of people. Just around the corner I saw a nice music band so I stopped, listened to a few songs and even bought a CD. I just couldn’t resist, the French atmosphere engulfed me. Because that’s what Paris is like – a bit kitschy, stereotyped and too obvious – but it still has
something about it that brings about a pleasant shiver, an involuntary smile, and doesn’t let you forget it…