W ogóle nie jestem z siebie dumna, że wdrapałam się na nią w butkach do pływania. Tak, wiem…głupota. Ale miałam swoją karę w postaci bolących stóp i odczuwania każdego najdrobniejszego nawet kamyczka. Podobno idzie się tam w celu odkupienia grzechów. To ja albo bardzo dużo juz nabroiłam albo to działa jakoś na wyrost…mam nadzieję 😉
O 21 wyruszyliśmy z hotelu, a mniej więcej o północy zaczęliśmy wędrówkę na szczyt. Przydzielono nam lokalnego przewodnika, który kazał na siebie mówić „Adam Małysz”…hmm. Dziwne poczucie humoru, szczególnie w połączeniu z górami, gdzie chyba skoki narciarskie nie są zbyt popularne.
Było pięknie, bo ogromny księżyc świecił tak jasno, że latarki praktycznie się nie przydały. Szliśmy powoli, dość łągodnie do góry, zatrzymując się czasem w przyszlakowych kafejkach, gdzie beduini sprzedawali gorące napoje. Jedyne, co dawało się we znaki to, o dziwo, niska temperatura.
Podejście zaczęliśmy od Klasztoru św. Katarzyny, więc około 1600m. n.p.m., a szczyt osiąga 2285m. n.p.m., więc jakby nie patrzeć było trochę przewyższenia. Mieliśmy je pokonać akurat w takim czasie, by podziwiać z góry niesamowity wschod słońca. Na początku szeroka ścieżka biegła łagodnie, dopiero pod sam koniec zmieniała się w 750 skalnych schodów. Jest to łatwiejsza trasa, zwana Wielbłądzią Ścieżką lub Ścieżką Paschy (Sikkat-al-Basza).
Ja niestety tak już mam, że jak znajdę swoje tempo, to nie lubię co chwila stawać, wolę iść pod górę wolniej, ale bez przystanków. Poza tym najzwyczajniej w świecie było mi zimno, więc cóż mogło być lepszą metodą na rozgrzanie! W związku z tym dotarłam pierwsza, ale wcale nie czekałam długo na resztę grupy. Też musieli mało stawać po drodze. Była godzina 3 rano, a wschód słońca miał być dopiero o 6. I tak naprawdę dopiero tu, a nie wcześniej zaczęły się „schody”, gdyż pozwolono nam jedynie na krótką chwilę odpoczynku i ogrzania w kafejce. Jak się okazało, za szybko szliśmy i nie mogliśmy tam siedzieć zbyt długo, tylko zrobić miejsce kolejnym grupom turystów. Dlatego od godziny 3:30 siedzieliśmy na szczycie i marzliśmy w oczekiwaniu na wschód słońca. Jedynym ratunkiem w tej dość absurdalnej sytuacji było wypożyczenie od Beduinów koca o intensywnym zapachu własnym, opatulenia się w niego wraz z głową i przeczekania. Przyznam szczerze, że dawno tak nie wymarzłam w górach, chyba nawet w Himalajach. Ale w sumie nie byłam przygotowania na siedzenie przez 2 godziny na skale, podczas, gdy kilkanaście metrów niżej można było ogrzać się przy herbatce miętowej, przynajmniej teoretycznie było można… Wtedy zadowolona nie byłam, ale teraz już patrzę na to z przymróżeniem oka i powtarzam za Nepalczykami – „what to do…” uśmiechając się sama do siebie. Na pewno wynika z tego bardzo istotny wniosek, że żadnych gór, choćby wydawały się najbardziej banalne na świecie, nie można lekceważyć. Po tylu latach górskich wyjazdów była to kolejna nauka respektu. I to dobrze, że nie płynęłą ona od himalajskich kolosów, czy afrykańskich pięciotysięczników, a właśnie od liczącej jedynie 2285m. n.p.m góry Synaj.
Same góry były przepiękne, o rdzawozłotej barwie i przedziwnych, wręcz kosmicznych kształtach. Na pewno warto się tam wybrać będąc w Egipcie, najlepiej na własna rękę, bo trasa jest naprawdę prosta i sympatyczna. Szczyt Synaj, zwany też Górą Mojżesza (Dżabal Musa) jest drugim co do wielkości szczytem na półwyspie Synaj i w Egipcie. Według tradycji utożsamiany jest z biblijną górą Synaj (Horeb), gdzie Bóg przekazał Mojżeszowi tablice z dziesięciorgiem przykazań.
[print_gllr id=449]
•••
In general, I’m not proud of myself, but I climbed up there in my swimming shoes. Yes, I know …it was stupid. But I was punished with aching feet and feeling every tiny pebble. It is said that people go there to redeem their sins. So maybe I have a lot of them already or it works somehow in the future time … I hope 😉
At9 pm we left the hotel, and about midnight we started to hiking. We had a local guide, who asked to be called „Adam Małysz” … hmm. Strange sense of humor, especially combined with the mountains, where ski jumping probably are not very popular.
It was so beautiful, because a huge moon shone so brightly that the torch was not practically useful. We walked slowly, very gently to the top, stopping sometimes in small cafes, where Bedouins were selling hot drinks. The only unpleasant thing was, surprisingly, low temperature.
We started from the Monastery of St.. Catherine, so about 1600m. above sea level and peak reaches 2285m. above sea level, so there was some meters, we had to beat, just in time to enjoy an amazing sunrise from the summit. At the beginning path ran slightly wide, and just at the very end has changed in 750 rock stairs. This is the easiest route, called the camel path (Siket al Bashait).
I have such a thing, that when I find the rhythm of climbing, I do not like to do stops over and over again, I prefer to go up the hill slowly, but without stops. Besides, I was simply cold, so what could be a better way to warm up! That’s why I was the first at the top, but I didn’t wait long for the rest of the group. It was 3 am, and sunrise was supposed to be about 6am. And in that moment situation has changed into „stairs” because we were allowed only for a short rest and warm up in a cafe. As it turned out, we were going too fast and we could not sit in there for so long, just make room for the next groups of tourists. So, starting from 3:30 am we were sitting at the top and freezing while waiting for the sunrise. The only hope in this absurd situation was borrowing intensely smelly blankets from the Bedouin, cover with it the whole body and head and wait.I must admit that for a long time I wasn’t so cold in the mountains, probably even in the Himalayas. But all in all I wasn’t prepared to sit for 2 hours on a cold rock, while a few meters below it was possibility to warm up by the mint tea, at least in theory, it was. Then I wasn’t happy, but now I look at this in a different way and say with the Nepalese people – „what to do …” smiling to myself. Certainly it was very important conclusion that any of the mountains, even appeared the most banal in the world, can not be underestimated. After so many years of hiking in the mountain it was another lesson of respect. And it’s good that it was not from the Himalayan giants, or five-thousandths African peaks, but only from Mount Sinai.
The mountains were beautiful, with golden red color and strange, almost cosmic shapes. You will definitely want to go there while holiday in Egypt. It is better to go there alone, because the route is really simple and nice. Summit of Sinai, also called Mount Moses (Jabal Musa) is the second largest mountain in the Sinai Peninsula in Egypt. According to tradition, is identified with the biblical Mount Sinai (Horeb), where God gave Moses the tablets of the Ten Commandments.